Helena Połońska wciąż jest osobą mało znaną, jednak jej osiągnięcia naukowe — była cenionym astronomem — i duchowe — została prawosławną monachinią w miru, to znaczy poza monasterem — coraz intensywniej przebijają się do powszechnej świadomości.

Połońska pozostawiła po sobie nie tylko znaczący dorobek naukowy — publikacje w najpoważniejszych periodykach astronomicznych i, równolegle, teologicznych — ale i tom wspomnień, opowiadających o jej życiu w latach 1944-1948, okresie rozpoczynającym się wyjazdem z zagrożonej powstaniem Warszawy a zamkniętym wyjazdem, po śmierci dwunastoletniego syna, z Chersonia do Leningradu, gdzie czekała na nią praca w Akademii Nauk.

Елена Полоньская, 1968 г.

Połońska urodziła się w 1902 roku na Wołyniu, w majątku Sielec, kilkanaście kilometrów na południe od Włodzimierza Wołyńskiego i kilka kilometrów od monasteru Zimne, w rodzinie ziemiańskiej. Sielec początkowo był siedzibą Czartoryskich, potem Czackich, którzy wznieśli w nim wspaniały, nieistniejący już, ale dobrze znany historykom sztuki, pałac, by w latach 60. XIX stulecia przejść w ręce Połońskich. Połońscy to stary ród szlachecki, wywodzący się z pogranicza Wołynia i Kijowszczyzny.

Nic nie wiemy na temat świadomości narodowej ojca Heleny, Jana Połońskiego, katolika. Jej matka, Eugenia, była rdzenną Rosjanką, z głębi Rosji. Połońscy wszystkie swoje dzieci ochrzcili w cerkwi, Helena zawsze uważała się za Rosjankę, w Rosji widziała swą odległą ojczyznę, dla dobra której chciała pracować. W dokumentach miała zapisane — obywatelstwo polskie, narodowość rosyjska.

Елена Полоньская в 16 лет

Po studiach na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie (gdzie aktywnie działała w ruchu rosyjskich studentów-chrześcijan, mającym siedzibę w Paryżu, dokąd często wyjeżdżała, słuchając wykładów w Instytucie św. Sergiusza) pozostała na uczelni jako asystentka wybitnego astronoma prof. Marcina Ernsta, a po jego śmierci przeniosła się do Warszawy, gdzie w 1934 roku obroniła summa cum laude doktorat, którego promotorem był inny wybitny astronom, prof. Michał Kamieński. W Obserwatorium Astronomicznym Uniwersytetu Warszawskiego pracowała pod jego kierunkiem do wybuchu wojny.

Nieco wcześniej wyszła za mąż za ichtiologa, prof. Leona Kazimirczaka i w 1936 roku urodziła syna, Sieriożę.

W 1939 roku rodzina znalazła się we Lwowie, gdzie Helena pracowała na uniwersytecie do 1941 roku. Wiosną 1944 przeprowadziła się ponownie do Warszawy.

Елена Полоньская в конце 30-х годов XX века

Wspomnienia Heleny, pisane w trzeciej osobie (Helena postanowiła, Helena usłyszała, zrozumiała) rozpoczynają się w czerwcu 1944 roku, kiedy to pod wpływem impulsu (dla niej nie był to impuls wewnętrzny a głos wprost od Boga) natychmiast, wraz z synem, wyprowadziła się do podwarszawskiego letniska, gdyż stolicy zagrażało niebezpieczeństwo. I mąż, i matka, ociągali się z wyjazdem, aż rozdzielił ich wybuch powstania.

Krótka dygresja. To że Helena Połońska pod koniec życia przyjęła mnisze święcenia, było naturalną konsekwencją jej postawy. Rzecz w tym, że nie tylko była głęboko religijna. Ona wiedziała, że Bóg istnieje, pozostawała z Nim w bliskim związku poprzez żarliwą modlitwę, ale i znaki, jakie od Niego wprost otrzymywała. Wiedziała, że czuwa nad nią Łaska Boża, nawet swoje wspomnienia zatytułowała „O działaniu Łaski Bożej we współczesnym świecie”. Z jednym z przyjaciół podzieliła się wspomnieniem z młodości, zobowiązując go jednocześnie, by przekazał je innym dopiero po jej śmierci. Opowiadała, że jako kilkunastolatka, stojąc na wzgórzu w pałacowym parku, zwróciła się wprost w Niebo z pytaniem: „Boże, czy istniejesz? Czy nasz świat ma sens?”. I nagle wszystko wokół niej zostało przemienione. Patrzyła na ten sam krajobraz, ale jednocześnie były to inne drzewa, inna woda, inne chmury, nieprawdopodobnie nasycone barwami. Poraziła ją uroda przemienionego świata. Dostała odpowiedź i nigdy już, w najgłębszych cierpieniach, nie zwątpiła.

A przymusowym letnikom szybko skończyły się pieniądze i ubrania. Wyruszyli w kierunku Żyrardowa, z którego pochodził jej mąż. Po drodze Helena ciężko pracowała fizycznie, by zapewnić sobie i synowi dach nad głowa i jedzenie. Po upadku powstania, na wieść o dramatycznych losach cywilnych mieszkańców Warszawy, rozpoczęła wędrówki w poszukiwaniu najbliższych po obozach. Była w Pruszkowie i kilku mniejszych. Boso, w lichym paltociku, przeszła w sumie kilkaset kilometrów. Dwa razy wjechała do opuszczonej, systematycznie burzonej Warszawy, raz patrol niemiecki postawił ją pod lufami karabinów. Wychodziła z opresji dzięki nienaruszonemu przekonaniu, że nie jest pozostawiona sama sobie, że zawsze może odwołać się do Bożej Łaski, ale i dzięki własnej sile, odporności, pracowitości, pomysłowości.

Udało się jej do końca 1944 roku dotrzeć bezpiecznie do Żyrardowa, odnaleźć — cudem — matkę, ustalić miejsce pobytu męża w obozie pracy na terenie Austrii i kilka razy wysłać mu paczkę, ustabilizować codzienne życie.

Nie porzuciła przy tym marzenia — wyjechać do Związku Radzieckiego, do wytęsknionej Rosji, i tam pracować nie tylko jako naukowiec, ale i misjonarz, szerząc wśród młodych chrześcijańskie słowo.

Na początku maja 1945 roku przypadkowo dowiedziała się, że na Pradze działa radziecki konsulat wojskowy, przygotowujący repatriacje na wschód. Pułkownik Armii Czerwonej wyjaśnił jej, że za trzy dni wyrusza transport — pierwszy i jedyny. Ma dwie godziny na podjęcie decyzji. Powiedziała: tak. Mąż wciąż nie wrócił do domu, postanowiła jednak nie czekać. Dojedzie — była przekonana. O takich przenosinach rozmawiali jeszcze w czasie wojny. „Kieruj się na Odessę” — powiedział wtedy. „Tam będziesz miała obserwatorium, a ja pełne ryb morze”.

Transport trafił do Chersonia. Od razu dostała pracę jako wykładowca matematyki w tamtejszym Instytucie Pedagogicznym. Zamieszkali we trójkę — z chorą matką, która nie była w stanie jej wspomóc, sama oczekując opieki, i synem — w maleńkim mieszkaniu, które własnymi siłami podnieść trzeba było z ruin.

Lata spędzone w Chersoniu pod żadnym względem nie były dobre. To czas pracy dydaktycznej ponad siły, po kilkanaście godzin dziennie, lekceważącego i bezwzględnego jej traktowania jako przesiąkniętej „burżuazyjną zgnilizną” cudzoziemki, brutalnego ingerowania w jej życie osobiste i duchowe — zakaz, pod groźbą utraty pracy, chodzenia do cerkwi, brak zgody na przyjazd męża („Dla Polaków nie ma u nas miejsca”). Przeciwności, cudzą złą wolę, zwyczajną podłość, znosiła z pokorą, trudną dla czytającego wspomnienia do zniesienia. Była, jako specjalista, dla swojej uczelni bezcenna, ale to jej władze nią dyrygowały, wysysały jej siły, wypowiadały groźby.

Cios nadszedł nieoczekiwanie. Sierioża od jakiegoś czasu czuł się źle, lekarz wykrył zmiany w płucach, skierował do sanatorium. Leczenie przebiegało pomyślnie, ale nagle chłopca odwieziono do szpitala, gdzie matka nie mogła go odwiedzać („Nie macie zaufania do radzieckich lekarzy?”). Okazało się, że postawiono błędną diagnozę (pomylono objawy szkarlatyny i tyfusu), a gdy się zorientowano, było za późno.

Po śmierci syna Helena zdecydowała się na wyjazd do Leningradu, skąd miała niezobowiązujące zaproszenie. Powróciła do pracy naukowej i zaczęła pracę, do jakiej zawsze dążyła, z prawosławną młodzieżą.

To stała się pretekstem do aresztowania jej pod zarzutem szpiegostwa w 1952 roku. W więzieniu spędziła osiem miesięcy. W jej obronie zeznawali uczniowie z Chersonia, przyjaciele z Leningradu, astronomowie greccy, którzy tam ją poznali. Broniła się też sama. Podobno nawróciła przesłuchującego ją oficera NKWD. Nietrudno w to uwierzyć, jeśli się pamięta, jak wybroniła się przed rozstrzelaniem w Warszawie. Procesu nie było, ale zabroniono jej powrotu do Leningradu. Do 1956 roku wykładała w Odessie, potem kontynuowała pracę w Akademii Nauk. Ponieważ nie uznano jej warszawskiego doktoratu, w 1950 roku zdała egzamin na kandydata nauk, odpowiednik polskiego doktoratu, a w 1968 obroniła doktorat, odpowiednik habilitacji. Jej kariera biegła odtąd bez przeszkód, w Pułkowie, położonym niedaleko Leningradu obserwatorium Akademii Nauk, kierowała własnym zespołem badaczy.

Helena Połońska zajmowała się mechaniką ciał niebieskich, obliczała tory krótkookresowych komet, analizowała wpływ, jaki wywierają na nie planety, wokół których przebiegają. W latach 60., kiedy jeszcze prototypy współczesnych komputerów zajmowały kilka pomieszczeń, zaprzęgła je do takiej pracy. Została pionierem nowych technik obliczeniowych. W swej specjalności była znakomitością na międzynarodową skalę, szanowaną i podziwianą.

Równolegle, bez rozgłosu ale konsekwentnie, rozwijała działalność na rzecz Cerkwi. Została wykładowcą Leningradzkiej Akademii Duchownej, pisała rozprawy teologiczno-historyczne, zorganizowała bractwo cerkiewne, któremu patronował św. Sergiusz z Radoneża, prowadziła zajęcia z młodzieżą, opiekowała się ludźmi w trudnym położeniu. Potrafiła pomóc, nikomu się tym nie chwaląc. „Była dobra, ale nie słodka” — wspomina jedna z jej duchowych córek, niewidoma sierota, której umożliwiła ukończenie studiów muzycznych. „Mówiła charakterystycznym, niskim głosem, ruchy miała zdecydowane, pewne. Nie marnotrawiła czasu, trzymała się konkretu, była szybka i skuteczna w działaniu” — kontynuowała. „Jestem pewna, że w podobny sposób — radą, kontaktami, pieniędzmi — wspierała i inne osoby. Nie było w niej czułostkowości, ale czysta serdeczność. Gdy napisałam, że chciałabym się do niej zwracać „Mamo”, odpowiedziała listem tak ciepłym, że do dziś mnie grzeje”.

Z rektorem Leningradzkiej Akademii Duchownej arcybiskupem Kiryłem,
1984

Pod koniec życia Helena Połońska zaczęła ciężko chorować. Traciła wzrok, ciało było obolałe. Nie wychodząc z domu, potem nie wstając z łózka, nagrywała lub dyktowała kolejne teksty.

W ostatnich latach życia

Zmarła w sierpniu 1992 roku, mając dziewięćdziesiąt lat. Pochowano ją na cmentarzu zasłużonych astronomów przy obserwatorium w Pułkowie.

Na wykładach w Leningradzkiej Akademii Duchownej

Świat naukowy o niej nie zapomniał. Po niebie krąży mała planetoida, na jej cześć nazwana Polonskaya 2006. W Toruniu, mieście Kopernika, ale i siedzibie obserwatorium astronomicznego, kilka lat temu nadano jej imię jednej z ulic. W pobliżu mają ulice i Michał Kamieński, i Edmund Halley. W listopadzie 2012 roku mieszkańcy Sielca postawili w miejscu, gdzie stał pałac, dedykowany jej obelisk. Młodzież z Łucka, z tamtejszego kółka astronomicznego, zbiera wszelkie związane z nią materiały. Wydawnictwo Orthdruk z Białegostoku przygotowało do druku jej wspomnienia, w tłumaczeniu innej monachini w miru, matuszki Eudokii (Haliny Lachockiej), w polskiej edycji zatytułowane „Modlitwa otwiera niebo”.

W Cerkwi rosyjskiej pojawiły się głosy rzeczników jej kanonizacji.

Mam nadzieję, że o Helenie Połońskiej, astronomie i mniszce, dowiemy się jeszcze wielu ciekawych rzeczy.


Dorota Wysocka, dziennikarz,

Białystok